czwartek, 31 października 2013

Jutro.

Hej. 
Tak przeglądam wcześniejsze wpisy to łapię się za głowę, że tylko narzekam i narzekam. Moja ogromna wada, to drobiazgowość. Zawsze znajdę jakąś drobnicę, którą warto się poprzejmować :).

Jak większość z Was wie, mamy wyczekiwany wózek. Piękny niebiesko - szary. I nie będąc drobiazgową ( chciałabym ;)) stwierdzam, że kwota uzbierana i prawie wydana na zakup tego wozu. 
Moja duma byłaby większa, gdyby nie fakt, że odpadły od niego już dwa drobne elementy. Oczywiście reklamacja złożona. Firma nie dosłała pasów, więc ponad tydzień stał w domu. Jak w końcu wysłali to na raty, najpierw dół a potem górę. To nic, że to wszystko kosztuje mnie masę nerwów i wysiłku, nie mówiąc o wiszeniu na telefonie i tłumaczeniu... ale sami stwierdzicie, że jak samochód wyjeżdża z salonu to nic się w nim nie popsuje przynajmniej przez rok, a my usterki mamy już w pierwszym tygodniu??? Mi to się aż krew w żyłach burzy. Czekam na przedstawiciela, zobaczymy jak się będzie tłumaczył.

Chciałam zaznaczyć, że wózek przyszedł rozłożony do elementów pierwszych. Składałam go pięć godzin dochodząc jak on powinien działać. Dobrze, że widziałam go już wcześniej.

Musimy niestety jeszcze kilka rzeczy do tego wózka dokupić, gdyż ta niewielka kwota jaką wydaliśmy na zakup tego wózka nie obejmuję ani śpiwora, a cena zwykłej foli przeciw deszczowej to ponad 300 zł. 
O śpiwór to nawet nie pytałam. Szukam zastępczych...

Nie wiem może to ja jestem jakaś z innej planety, ale HELLOŁ chyba coś tu jest nie tak....

Turnus też mamy już opłacony. Ten zaległy z czerwca, ten który sen z powiek mi spędzał :D.
I znów ratujecie mój tyłek. 

1% !!!! Cudna sprawa tylko dzięki Wam.

A co tam u Cara. Aktualnie ma się dobrze...
Aktualnie, bo w zeszłym tygodniu mnie tak wystraszył, że zejdę kiedyś na zawał.
Zsiniał mi już jak zasnął, szczęście w tym takie, że jeszcze nie zdążyłam go odłożyć do jego łóżeczka, bo nie wiem czy bym zdołała go usłyszeć.
Nawet nie potrafię tego wytłumaczyć, bo nawet nie miał jakiś dużych zalegań????
Dostał jakby duszności, bo zaczął szybko oddychać. Zsiniało mu w okolicach ust i same usta.
Co prawdą jak już się obudził i zaczął płakać coś odkrztusił, ale nie takie ilości jak kiedyś???
Mam nadzieję, że nic się nie kroi... 
6 listopada mamy echo okaże się...

Takie sytuacje pokazują mi, że nigdy nie możemy być pewni jutra. Myślimy, że jest już dobrze, że najgorsze za nami, a tu klaps. Od razu tak stawia mnie to do pionu...
W pierwszym momencie wpadłam w panikę, bo przecież gdzie ja mam pomocy szukać? Jak mam mu pomóc? Gorąco mi się robi, krew odpływa z mózgu i nie kontrolując wyłączam myślenie. Oczywiście sama byłam, dzieci już spały, a mąż z pracy jeszcze nie wrócił...
A później jak ja mam się cieszyć???? 
Jak zaczęłam szlochać, to przestać nie mogłam. Strach ogarnął mnie całą. Puściły nerwy, które ostatnio kumulowały się w mojej głowie, że tak szybko, tak łatwo mogłabym go stracić.
Jakoś ostatnio żyję w gonitwie, wszędzie szybko, prędko i zawsze za późno. Nie mam kiedy gotować, sprzątać do tego nerwy, więc jakoś zapominam o jedzeniu. Później żołądek upomina się o swoje kalorie i dopadam jak głodomor do wszystkiego co spotkam na drodze.
Wariactwo jest takie, że dzieci poszły do szkoły. My rodzice, poprzeczkę postawiliśmy wyżej, staramy się by miały jakieś zajęcia, by życie nie kręciło się tylko koło Czarka. Niestety na zajęcia trzeba je zawozić.
Ale mamy cudownych sąsiadów, którzy pomagają :D.
Ten rok jeszcze się nie skończył, ale uważam, że był męczący. Sukces osiągnięty, ale za wysoką cenę. Jestem zmordowana psychicznie biurokracją, bieganiną i dojazdami. Załatwić jedną rzecz to trzy razy trzeba odwiedzić jeden Urząd.
Jakieś Valerium muszę sobie kupić i przespać kilka dni ;) i będzie ok.

Nie myślcie, że się nie cieszę? Pewnie, że się cieszę ogromnie, że Was mam, że mnie wspieracie, od czasu do czasu przytulicie, pochwalicie i wesprzecie dobrym słowem. Bez Was bym zginęła!!!

Napisze Wam jeszcze o badaniu emg, które miał Cezar w październiku.
O 2 pobudka, ja to się nawet nie kładłam. Czarka rano to sztuka obudzić, ale po pół godzinie się udało ;).
Pojechaliśmy do Olsztyna na badanko. Pani wyjęła dwie półtora centymetrowe igły, cieniutkie i wbiła mojemu dziecku w główkę. Jedną z przodu, jedną z tylu główki. Masakra!!!
Mnie wzdrygało, a Czaruś na moje zdziwienie przestraszył się tylko. Nawet nie zapłakał, nałożyła mu okulary z jakimiś stymulatorami wzroku, na czerwono świecącymi, które ja musiałam trzymać. Te igły ani nie przyklejone, majtały się. Musiałam uważać, by je nie wyrwać, bo musiałaby kuć jeszcze raz.
Po pięciu minutach czułam każdy mięsień, musiałam go jeszcze uśpić, więc bujałam się patrząc na te igły, trzymając okulary, by światło nie dostawało się do środka.
Męczę się samym wspomnieniem.
Czarek chyba nie zasnął, ale był tak wpatrzony w czerwone światełka, że spokojniutko przetrwał całe badanie, które trwało 15 min. Z ulgą opuszczałam to pomieszczenie.
Wynik jest w normie, ta radość że badania nie trzeba będzie powtarzać :D.

Pytanie mam do Was, szukamy garażu na zbiórkę nakrętek. Może ktoś wie gdzie ktoś chce wynająć. Proszę o informację.

I do zobaczenia

Joanna Raczyńska, mama Cezarego



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz