środa, 19 listopada 2014

Recepta

Ponownie wchodzę tu, by uwolnić garść moich emocji.

Dziś ciśnienie skoczyło mi chyba do 200, jak z jęzorem ganiałam po mieście, by kupić Cezarowi leki proszkowane, które dostaje na serducho. Nie wiem, ile dokładnie jest aptek w Ostródzie, ale momentalnie byłam załamana, bo nikt nie chciał mi ich zrobić. Przedstawiając jakieś idiotyczne wymówki, np. personel jest na urlopie. 

Czarek był na zajęciach w OREWIE, więc miałam chwilę na załatwienie papierów. Dużo daje mi ten czas, chociaż i z Cezarym dużo załatwię. Niestety nie zawsze tam gdzie są schody, jest i winda, a wózek z dzieckiem jednak trochę waży. Zaczęłam odczuwać już efekt dźwigania, a przecież to początek drogi, więc muszę ten kręgosłup oszczędzać, bo jeszcze będzie mi potrzebny :).

Wracając do tematu, to proszki są wykonane na zamówienie, rozważane i w takich styropianowych papierkach. Jednak otwierają się często i część tych leków nie nadaje się do podania dziecku. Więc muszę często chodzić po recepty. Pamiętajcie tylko we wtorki i w czwartki...
Zawsze kupowaliśmy je w aptece w galerii, bo tam zawsze przyjeli receptę. Nie są drogie, jedne opakowanie kosztuje niewiele ponad osiem złotych i dlatego sama myśl jechania tylko po te proszki do Olsztyna była dla mnie absurdem, przecież tyle aptek jest na miejscu. Ale w tej aptece w galerii popsuła się waga i jak się okazało chyba jedyna apteka mająca wagę do rozważenia leków w mieście. Przerażające!
Słuchajcie, znalazłam. Po odwiedzeniu szóstej, zaczęłam dzwonić, jak się okazało pomoc była niedaleko - w pasażu nam zrobią na jutro. Hura!!! W Białych Koszarach to byłam chyba z trzy razy, bo i prośbą i groźbą i nic. Ile mnie to nerwów kosztowało... Poszłam na ciacho do sklepiku, obok i pożaliłam się Pani sprzedawczyni, jak czasami mam tego wszystkiego dość... Ponad dwie godziny latania, zmarzłam i czułam się jakbym sprawę roku wygrała.

Może i mam takie chwile podczas naszych trudniejszych dni kobiecych. Kiedy hormony buzują. Sądzę, że każda z nas tak ma. Raz mogę pokonywać góry, a czasami chcę się schować pod koc i przespać te kilka dni. Czasami przerasta mnie to życie. Ale za dwa dni, jakoś się regeneruję i po dwóch kolejnych już nic nie pamiętam. Śmieję się czasami do siebie, że jak ktoś spotka mnie na ulicy i spyta co tam u Czarusia. Ja jak zawsze: pomału, ale uwierzcie mi mam pustkę w głowie, bo tak naprawdę wiem, że jak go zostawiałam to przeważnie śmiał się, lub dobrze się bawił. Nie pamiętam, kiedy moje dziecko płakało jak ja gdzieś musiałam jechać. Cwany się zrobił haha, bo drze dzioba, ale łza nie poleci, nie lubi leżeć sam, jak stoi to prawie ze mną w kuchni. A Ci, którzy nas znają wiedzą, że kuchnię mamy malutką, więc pionizator zajmuje całe wejcie, więc do łazienki, jak ktoś chce wejść musimy z nim wyjechać z kuchni. Jest ciekawie. Jak poleży na materacu po ćwiczeniach, i dłuższa chwila jest ciszy, Czaruś przyciął komara :D, a chęć ma zawsze o 18.00. Jest śmieszny i taki pocieszny. Uwielbia się kąpać i nauczył się rechotać na głos. Jak uczę się z jego rodzeństwem, on też nagłos gaworzy i się śmieje, czasami mówię do niego: cicho, bo nic nie słyszę i nie mogę się skupić.

Najwięcej moich emocji to widziała właśnie dzisiaj ta kobieta w tym sklepiku :p. Moją frustrację, mój żal, moją bezradność, ale tylko do momentu jak jadłam to ciastko. A później jest mi głupio, że mówię cokolwiek, bo nie wiem jak ktoś to odbierze. Ludzie mają różne tragedie i różne podejście do życia, a moja chwilowa frustracja może być różnie odbierana. A to jest tylko moja chwila...

Mam momenty załamania o czym często Wam piszę, że Czaruś dalej nie siedzi, że wciąż ta głowa ciężka. A to boję się o biodro, a to o serce, a to o głowę, a to nie tak oddycha. Dalej nie może zrobić kupki, że psują mu się ząbki, martwię się ilością leków, które musi łykać i jak na nie reaguje wątroba i inne organy wewnętrzne, a to że wciąż się spóźniam. Ale on tak słodko śpi rano, a później śniadanko, no i klaps. To  przejazd zamknięty, to oko chociaż pomaluję. Zasypia późno i jeszcze budzi się w nocy. Czasami siedzimy dwie, trzy godziny zanim zmęczy się i ponownie zaśnie. Ale u nas to norma, przyzwyczaiłam się. Niektórzy śmieją się ze mnie, że śpię do dziewiątej, dziesiątej. Ale ja pracuję do drugiej, trzeciej, a czasami do rana. Śpi Czarek, to i mama śpi :D.

Cudowne jest to, że nie zrywa się, jest bardzo świadomy naszej osoby. Rozpoznaje tatę jak wraca z pracy i woła go od progu. Rozpoznaje rodzeństwo, rechocze się, jak organizują mu koncert na zabawkach. Nie ma szału rano jak wstaje, jest moje dzień dobry i jego uśmiech i ten jego cudowny zapach. Mogę przy nim czytać gazetę, nie reaguje szałem na szmer i szelest. Jest większa w nim ciekawość, co to jest, co tam jest. Jak Ola wkłada mu rączki do miski z kaszą jęczmienną, to głowa chociaż ciężka to ją podciągnie. Brakuje mu wyciągania rączek, dlatego ćwiczymy je by nie zastygły, ale on wciąż rośnie i mięśnie przywodziciele już się napinają....

Robię sobie ciągły rachunek sumienia, przecież nie jest tak źle, przecież było dużo gorzej. Że, to jest lepsze i to, ale czasami kumuluje się kilka nieprzespanych nocek, a bo zły sen, albo zły oddech, albo kaszel, albo po prostu chce poczytać. A ostatnio co miesiąc jestem u neurologa niby padaczka jest słabsza, ale dalej jest. Czarek chorował trzy tygodnie, w sobotę rano skończył antybiotyk. I to, że siedzieliśmy w domu, a na dworze jeszcze było ładnie. Wszystko się skumulowało i wpływało na złe samopoczucie.

Czasami wydaje mi się, że pracuję w wielkiej korporacji, która cały czas musi inwestować, zdobywać sponsorów i ponosić koszty, większe niż dochód. Łatać jedne dziury, by móc zrobić kolejne. Wyścig z czasem... Moja robota na pełen etat... i zawsze w pełnym uśmiechu...


Wiecie co, lepiej mi już,,, Dzięki...
Opracowanie tego tekstu zużyło moją całą negatywną energię... 
Do zobaczenia, do następnego. Joanna, mama Cezarego.