poniedziałek, 29 września 2014

Powracam...

Jestem... po długiej nieobecności.

Lato szybko minęło, a ja nie zdążyłam się nim nacieszyć. Od września 2013 roku zaczęliśmy turnus w Ameryce i dwa razy w tygodniu przez rok jeździliśmy na zajęcia. I ten turnus właśnie się zakończył z wspaniałym efektem, bo z wypisanym zaświadczeniem na upragniony rotor. Wiem, że to połowa drogi, bo koszt rotora to ponad 20 000 tysięcy, ale jestem na początku drogi, więc myślę na razie pozytywnie.

Jak wiecie, jesteśmy w Gacnie, niby planowo, ale do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy czy znajdzie się dla nas miejsce. W niedzielę rano telefon, więc szybkie pakowanko i w drogę.

Czarek dzielnie ćwiczy, bez płaczu i pisku. To dopiero początek turnusu, i on jest jednak do ćwiczeń przyzwyczajony. Lżej jest też mi, że ćwiczenia przynoszą mu jednak zadowolenie.

Turnus to rarytas, na który możemy sobie pozwolić dzięki Waszym wpływom i 1%. Jest to jednak rozłąka z rodziną. Niby rodzeństwo Czarka chodzi już do szkoły to ciągle źle znoszę te rozstania. Z jednej strony my jako rodzice cieszymy się, że Czarek ma tą możliwość bycia tu, na takim turnusie. Tu jest naprawdę bardzo dobra opieka, zajęcia są ciekawe i przede wszystkim przynoszą efekty. A z drugiej strony tęsknie... Staramy się to ciągle z sobą pogodzić.

Nie chce się tu skarżyć, nie chce narzekać, bo cieszę się, że Czarek ma takie możliwości. Z moją tęsknotą muszę sobie poradzić, mam nadzieję, że rodzeństwo Czarka też sobie z tym da radę.

Ośrodek jest położony w małej wiosce, gdzie są pola uprawne, słychać z dala śpiewy żurawi, a po drugiej stronie otoczony jest wysokim, sosnowym lasem. Spokój, cisza, mało ludzi, mało aut.

To jest nasz trzeci turnus w tym roku. Jeszcze na jeden planujemy w tym roku przyjechać, ale dopiero jak zostanie zaksięgowany 1% za rok 2013. Myślałam nad tym jak napisać Wam różnicę zajęć odbywających się w Gacnie od innych ośrodków. Dlaczego ważne są takie wyjazdy dla dzieci niepełnosprawnych. Tu zresztą są nawet dorośli po udarach, wypadkach, chorobach. Czarek jest bardzo zadowolony, dziś mija czwarty dzień ćwiczeń, a on jest uchachany i w ogóle nie widać u niego zmęczenia. Zajęcia ma indywidualne, a on to bardzo lubi być w centrum uwagi :-), jedna terapeutka go wymasuje inna ćwiczy z nim dwie godziny, ma pół godzin zajęć z psem, piękną czarną labradorką Tajgą. Ma zajęcia z terapii ręki, gdzie jest w pionizatorze, a rehabilitant pracuje z jego rękoma i skupia się nad tym, aby jak najdłużej trzymał głowę. Są zajęcia z logopedą, pedagogiem... Każdy z nich skupia się nad jednym małym elementem. Walczymy o jego większą siłę w trzymaniu głowy, w rozluźnieniu rąk i fajne jest to, że sprawia mu to przyjemność. Widzę, że terapeuci chcą wykorzystać poprawę jego świadomości i zaostrzyć jeszcze jego chęć ciekawości, aby wyostrzyć jego zmysły i zaostrzyć "apetyt" na życie.

Tu życie spowalnia, wszystko wydaje się realne i możliwe do osiągnięcia, mimo że za oknem pada deszcz, wieje i jest zimno. Chorzy też są różni, każdy ze swoją „małą” tragedią stara się nie lamentować, tylko dać z siebie jak najwięcej. Każdy reaguje odmiennie na swoją „krzywdę”, ale tu panuje atmosfera rodzinna, wspieramy się i pomagamy tym którzy są tu pierwszy raz, albo od niedawna borykają się z tragedią. Bo każdy jest tu ze swoją tragedią, możemy jedynie czuć sami na sobie czy jest ona aż tak wielka jak sobie do tej pory myśleliśmy.

Nie mam w domu tyle czasu, by częściej zasiadać i dokonywać wpisów w tym blogu. Chciałabym aby wpisy były częstsze i krótsze, aby odzwierciedlały bieżące odczucia, bo nie da się w jednym wpisie zapisać tylu wydarzeń, chwil tych dobrych i tych strasznych, bo ja już ich nie pamiętam. Szybko się regeneruje i mimo że straszne chwile przeżywam do tygodnia, to później już o nich zapominam i nie potrafię komuś stwierdzić, że coś jest nie tak, bo już o tym zapomniałam. Liczy się tu i teraz.

Tak poza tym to ciągle mamy Vojtę prywatnie i logopedę i teraz jeszcze pedagoga. Od września Czaruś chodzi do zerówki dziesięć godzin tygodniowo, bo ma zajęcia indywidualne. Rozłożyliśmy te zajęcia na trzy dni.

Byliśmy wczoraj i dziś na spacerze i na grzybach jak się okazało :-).

W sobotę wracamy po zajęciach.





Pozdrawiam,

Joanna Raczyńska mama Cezara