piątek, 6 kwietnia 2012

Cud!!!

Nie wiem od czego zacząć.

Czaruś aftę odczuwał może trzy dni, miał ją jeszcze kilka następnych, ale nie dokuczała mu tak bardzo jak poprzednie. Może dlatego, że szybko zastosowałam ten antybiotyk. Nie ślinił się i naprawdę bardzo szybko zapomniał o niej.

W poprzedni wtorek byliśmy u neurologa, po badaniu EEG. Lekarz stwierdził poprawę w zapisie badania, są wyładowania w miejscach nie dotlenienia, czyli w płacie przednim lewo i prawo stronnym, ale są słabsze niż poprzednie i nie ma ataków. Stwierdził, że i tak nie ma się z czego ciszyć. Dał mam do zrozumienia, że Czaruś jest mocno uszkodzonym dzieckiem i prędzej czy później ataki wrócą. Nawet przy nas wyliczał większą dawkę tak na wszelki wypadek jakby zaszła ta gorsza zmiana...

Wyszliśmy z mężem gabinetu spoglądając na siebie zdziwieni i nie ukrywam, że zawiedzeni oczywiście zachowaniem lekarza. Bo to czy Czarek ma mieć lepsze czy gorsze momenty życia może wyniknąć tylko z upływem czasu, ale tak naprawdę wcale nie muszą byż gorsze. No ale nasz neurolog to człowiek dla którego wszystko jest "oczywiste" więc na co my liczymy.

Minęło kilka dni, leżąc już w łóżku analizowałam całą tą rozmowę. Oczywiście dostałam doła i solidnie sobie po raz kolejny poryczałam. Wtedy zaczęłam się modlić. Pierwszy raz w życiu poprosiłam Boga o cud. Bo przecież jak moje dziecko jest tak uszkodzone to jak my możemy liczyć na jego poprawę. Mężowi powiedziałam dzień później, że nie wiem na co my liczymy i takie tam...

No i.... na cud nie czekałam długo...

Od zeszłego piątku zatykaliśmy Czarka oratorem. Całą dobę miał orator na sobie i dopiero rano ściągałam go by odessać go po nocy. Radził sobie bardzo dobrze z kaszlem (na swoje możliwości), bo oddechowo nie miał żadnych trudności. We wtorek 03.04.2012 mojemu dziecku przez przypadek wyśliznęła się rurka z gardełka. Nie był to pierwszy raz, a ponieważ ja sama mu ją wymieniam więc bez problemu ją wsunęłam. Później pojechałam z Czarkiem na cmentarz i po dzieci do przedszkola. Minęły około trzy godziny. Przyjechaliśmy do domu i znów zauważyłam, że Czarkowi wysunęła się ponownie rurka. Może to przez kolorowe gąbeczki, które dostaliśmy od naszej dobrej znajomej po córeczce, świętej pamięci Beroniki. Miały około 1 cm grubości i wysuwały jednak rurkę od gardełka.

Ponownie chciałam ją wsunąć, ale nie mogłam. Dziurka skurczyła się o niewielkie ilości, była szparka ale za mała na 3 mm rurkę.

Wpadłam w panikę, dzieci wysłałam do teściowej i pojechałam z Czarkiem do szpitala w Ostródzie na konsultacje z lekarzem laryngologiem, który nie raz nam przypalał ziarninę. Nie miała dyżuru, ale uprzejma pielęgniarka zadzwoniła do lekarza. Musieliśmy jechać do Olsztyna na pogotowie.

Moja panika wynikała z nowej sytuacji, bo Czarek tak naprawdę zupełnie się nie przejął tym, że nie miał tej rurki. Nie wiedziałam czy mam się cieszyć czy płakać. Od razu w głowie milion powodów na to do czego potrzebna była nam ta rurka i jaka jest ona nam niezbędnie potrzebna.

Na pogotowiu po pięciu godzinnym czekaniu trafiliśmy na oddział laryngologi. Czarek podłączony pod pulsoksymetr leżał w łóżeczku i spał sobie słodko, kiedy ja miałam lawinę myśli, nie dobrych myśli. Co się stanie jak sobie nie poradzi. A uwierzcie mi, bardzo nie chciałam by trafił po raz kolejny na stół pod pełną narkozę, by założyć mu ponownie tą rurkę.

Jesteśmy od wczoraj w domu BEZ RURKI!!!! Zostałam po instruowana jak go odsysać, by prowokować u Czarka kaszel, bo z biegiem czasu zaczął on odczuwać brak możliwości wydalenia felgmy przez rurkę. A jednak ma jej dość dużo. Dostał na oddziale do żylny antybiotyk i teraz podaje mu do ustny. Ale radzi sobie.

...mój mąż szepnął jak weszliśmy do domu: "I masz swój cud"...

Wesołego alleluja kochani.

Pozdrawiam, 
Asia, mama Czarusia.